środa, 30 września 2015

08 ~ prosiłem o śmierć, a zamiast tego jestem żywy

Nie wiem co jest ostatnio z nami nie tak. Wciąż się kłócimy, sprzeczamy, odchodzimy i wracamy. Ale czy tym razem też tak będzie?
Zawsze wydawało mi się, że trafiłyśmy na siebie, bo takie było przeznaczenie. Poznać Ciebie, osobę, która rozumie mnie jak nikt inny.
Wzloty i upadki, płacz i śmiech, ale zawsze w środku czułam, że jesteś dla mnie wszystkim. Skoczyłabym za Tobą w ogień.
Ale wszystko jest nie tak, przez moje problemy psychiczne, moje zaburzenia odżywiania, a przy tym zaburzenia widzenia siebie w obiektywnym świetle.
Zamiast tego wyznaje romantyczny subiektywizm, który niszczy wszystko w moim życiu.
Każdy mi powtarza, że schudłam ' strasznie ', a ja nie wiem, jak to jest, nie widzę tego. Nadal jestem dla siebie czymś obrzydliwym, na co nigdy bym nie spojrzała, gdybym nie musiała. Nie chcę niczego stracić, chcę po prostu poczuć się dobrze w swojej skórze, a ludzie mówiąc takie zbędne komentarze wcale mi nie pomagają, wręcz przeciwnie.
Kocham Cię, maleńka, ale nie zrobię nic w kierunku naszego zejścia. Czas pokaże czy jesteśmy dla siebie czy nie. Problem w tym, że pod wpływem emocji sama wybrałaś taką drogę, ja Cię tym razem do tego nie zmuszałam.
Najwyżej zostanę sama. Nie chcę na siłę utrzymywać relacji z ludźmi. Wolę zostać sama, ze swoim niejedzeniem, pustką, czasem smutkiem i spadającymi liczbami, które może kiedyś uszczęśliwią mnie na tyle, że stanę przed lustrem i sama do siebie powiem " jesteś piękna ".



Wstyd się przyznać. 
W niedziele i poniedziałek była regularna porażka.
Rano było okej, cały dzień trzymałam dietę, a gdy przyszedł wieczór obudził się we mnie potwór, który pożerał wszystko co znalazł na drodze. Ale dostałam okres więc wszystko jasne.
Wczoraj już było okej, dzisiaj też będzie, w piątek, sobotę też.
I może w sobotę się zważę rano albo jutro.
Nie wiem, boję się, że zobaczę 60 kg. A gdyby tak było, to skończyłabym w kuchni przygotowując za pewne ucztę napadową ze wszystkimi smakołykami i nie-smakołykami byle by zapchać czymś brzuch, a potem czuć jakbym miała wybuchnąć.
Moje życie to koło, które wciąż zatacza krąg.
A kiedy pójdę do przodu i już nie wrócę do 58 kg?

czwartek, 24 września 2015

07 ~ znów mi się śnisz, jak gdyby nigdy nic

Zepsułam, zepsułam. Zepsułam.
W sobote - porażka.
Niedziela - głodówka.
Poniedziałek, wtorek - porażka.
Nie komentuję tego, miałam takie straszne parcie na żarcie jak przed okresem.
Nawet nie wyobrażacie sobie jak się czułam w środę z tym ciężarem dwudniowego obżarstwa. Więc postanowiłam ścisłą dietę na tydzień do nstępnej środy i dopiero wtedy się zważę.
W środę miałam głodówkę, wczoraj lodową mono dietę, dziś głodówka, bo zważyłam się z czystej ciekawości i

                                                    57,6 kg

A jak wyjeżdżałam tydzień temu miałam 57 i rzez ten tydzień mogłam już ważyć dziś co najmniej 56-55 kg.


Dlatego muszę to odrobić. Jutro zobaczymy na co pozwoli mi sytuacja w domu. Albo lodowa mono dieta albo zjem zupę jak będzie trzeba. Samą wodę.
I już się nie ważę, aż do środy rano.
Trzymajcie za mnie kciuki, ja trzymam za was.
Do przodu, a raczej do dołu, kruszyny.

piątek, 18 września 2015

06 ~ i wszystko, wszystko dopiero się zaczyna

Post na szybko bo zaraz wyjeżdżam i życzcie mi powodzenia, żeby skutecznie udało mi się uniknąć jedzenia i nie zepsuć tego co już mam.
Wczoraj była głodówka. Teraz popijam kawę i z ciekawości stanęłam na wagę.
                                                   58 kg

Tyle ważę po dzisiejszym ' jedzeniu ' i przed chwilą właśnie zjadłam sałatkę owocową z jogurtem naturalnym. Czyli mogę odliczyć jakieś 0,5 kg, co daje 57,5.
A przynajmniej mam nadzieje. I że po tych owocach nie przytyję.


Muszę wam powiedzieć, że bardzo długo nie udawało mi się zejść poniżej 60 odkąd rok temu drastycznie przytyłam do 64 kg. Zawsze się wahało od 59 czasami do 62-63. Ale nareszcie. Udało mi się.
I zejdę do tych 55. Choćby nie wiem co. Najlepiej by było jeszcze w tym miesiącu, ale zobaczymy jak mi to wyjdzie tym bardziej, że ten weekend to pewna przeszkoda.
Zastanawiam się nad podjęciem mono diet. 
Podobno skuteczne, ale ciekawe czy u mnie jeśli kiedy ja coś zjem, to jest na prawdę duży wyczyn, nie wliczając w to napadów, bo boję się, że jak zjem cokolwiek to zacznę jeść wszystko. To błędne koło. Wiem.
Dlatego może te mono diety to będzie dobra opcja.
Trzymajcie się, kruszyny.

EDIT:
Zważyłam się z samego rana przed wyjazdem. Było 57 kg.
Nie udało mi się jednak uniknąć jedzenia w sobotę i pewnie przybyło do tych 58. Dzisiaj głodówka, jutro zobaczymy.

poniedziałek, 14 września 2015

05 ~ mam apetyt na autodestrukcję

A teraz uwaga. Gwóźdź programu.
Nie, że wczoraj miałam napad. Gdyby był to napad myślę, że zjadłabym dwa razy tyle, popiła jeszcze kubłem kakao z cukrem i w międzyczasie nałożyła do miski lodów. Ale też wiem, że nie była wtedy głodna.
To głód psychiczny. Ten mały głosik, który zawsze wszystko psuje.
Ale z drugiej strony, myślę, że jak na pierwszy raz tak długiej głodówki, trwała ona zbyt długo i już wczoraj mogłam przynajmniej na śniadanie zjeść jakąś lekką owsiankę czy chociażby wypić kubek rosołu. A tak mam za swoje.
Dzisiaj za ten wczorajszy wyskok zrobię głodówkę, a jutro zobaczymy jak będę się czuła.
Chciałam się dzisiaj zważyć, zameldować wam, ale wiem, że teraz to bez sensu, bo po wczoraj ważę pewnie ok. 2 kg więcej, tym bardziej, że jeszcze się nie wypróżniłam.
Zważę się jutro.



Tak w ogóle, bo nie mówiłam, mam 168 cm wzrostu.
Moja najwyższa waga: 76 kg
Moja najniższa waga: 55 kg
Aktualna waga: myślę, że po zejściu z tego będzie coś około 57 kg. A do weekendu muszę zejść jak najniżej, bo w weekend nie wiem jak wyglądać będzie dieta, bo wyjeżdżam do rodziny i zadanie będzie trochę trudniejsze.
Trzymajcie się.

sobota, 12 września 2015

04 ~ mówią lepiej udawać, że jesteś ze skali

W piątek zepsułam swoje starania.
Wypiłam piwo, zagryzłam garścią orzeszków i jeszcze przegryzłam czekoladowym cukierkiem. Po tych 4 dniach nie jedzenia, to było za dużo. Było mi strasznie ciężko. Miałam pić jeszcze więcej, ale doszłam do wniosku, że lepiej dam spokój swojemu żołądkowi.
A najlepsze jest to, że myślałam, że na pewno przytyłam po tym, a rano na wadze ujrzałam 57 kg.
Wczoraj nie było lepiej. Wiem, że to nie był napad. Żałowałam, ale doszłam do wniosku, że muszę coś zjeść bo już przez cały ranek strasznie kręciło mi się w głowie tak, że musiałam się czegoś przytrzymać.
Przez chwilę miałam ochotę włożyć w siebie wszystko co napotkam na drodze. Ale za chwilę ochłonęłam i przypomniałam sobie ból brzucha, który będzie mi towarzyszył i uczucie, jak będę musiała się czuć następnego dnia.
Więc po jednym niewielkim posiłku skończyłam w ogóle o tym rozmyślać.


Dzisiaj się nie ważę. Boję się. Mimo, że to nie był napad, ale i tak z głodówki wychodzić się powinno tyle dni ile się w niej było stopniowo wprowadzając jedzenie, a nie nagle.
Wypiłam wczoraj wieczorem herbatę wspomagającą trawienie i czekam aż ze mnie to wyjdzie. Robię jeszcze dziś głodówkę za wczoraj i przedwczoraj, a od jutra powoli wprowadzam lekkie jedzenie. Jogurty, rosół. 
Jak wytrzymam ten tydzień powinnam w piątek ujrzeć 55 kg.
Tak dawno nie widziałam tej liczby. Tęsknie.

czwartek, 10 września 2015

03 ~ nic nie gra i nie ma nic, jest tylko teraz i dziś

Jakoś tak się boję wyjść z tej głodówki. Im dłużej w niej jestem, tym mniej chcę ją skończyć i tym bardziej boję się zjeść cokolwiek. Nawet wypić szklankę chudego rosołu..
Myślę, że dzisiaj jeszcze ją pociągnę, bo spadek wagi w ogóle mnie nie satysfakcjonuje. Już więcej chudłam jedząc jeden posiłek dziennie, niż nie jedząc nic teraz. Dobija mnie to, ale tym bardziej każe nie przestawać.



Ludzie mówią.
Zauważają.
To, czego ja za cholerę nie potrafię.
"Strasznie schudłaś", "schudłaś, co ćwiczysz?"
Słuchaj, kochanie, ćwiczę nie jedzenie, tylko nie popełniaj mojego błędu.

57,2 kg

wtorek, 8 września 2015

02 ~ od zawsze dobra mina do złej gry jak joker

2 dni głodówki za mną. Nie jest to aż takie trudne jak myślałam, wystarczy tylko zająć czymś ręce, myśli. Martwi mnie jedynie to, że uciekam z domu byleby nie myśleć o jedzeniu i przez to nie mam czasu na naukę, a nie chcę znowu jej zaniedbać, tym bardziej, że jest co raz trudniej. Potrafię nie jeść, chodzi tylko o to, że teraz te jesienne wieczory w domu przy telewizorze przypominają mi o tym, jak kiedyś uwielbiałam jeść kanapki z serem, a do tego ciepłe kakao zrobione przez mamę, gdy na dworze zimno.
Muszę to jakoś ze sobą pogodzić, bo zależy mi na schudnięciu, ale jednak nie chce zaniedbać nauki i przeżywać ten stres co parę miesięcy temu, gdy byłam przekonana, że nie zdam i zajadałam swój strach. To błędne koło.


Wczoraj miałam chyba najcięższy dzień. Nie chciało mi się jeść, wręcz przeciwnie. Czułam, że jak coś zjem to zwymiotuję, ale całe popołudnie było mi na zmianę słabo i niedobrze.
Nie wiem czy to taka reakcja organizmu na drugi dzień nie jedzenia, czy to we mnie jest coś nie tak.
Piję nałogowo kawę na zmianę z kawą zbożową, bo jak za dużo napije się tej zwykłej, to potem całą noc nie mogę spać, palę papierosy, a głód zagłuszam litrem wody, chodząc co 20 minut do toalety.
Nie wiem czy ta głodówka przyniesie mi więcej dobrego czy złego, ale też wszystko zależy ode mnie.
W ogóle to przez te wczorajsze słabości dzisiaj chciałam zjeść jakiś lekki rosołek bez makaronu, ale weszłam na wagę. I od razu odechciało mi się jeść.
Może to okres, a może cała smutna prawda.
No nic. Głodówkę kontynuujemy.

58,4 kg

poniedziałek, 7 września 2015

01 ~ nie mogę się z tego syfu wyleczyć

Zacznijmy może od tego, że jestem tu już chyba 4 raz i 4 raz zaczynam od początku. Nie, to nie znaczy, że tyle razy wracałam do diety, bo z diety nigdy nie wyjdę, a raczej z zaburzeń odżywiania i do końca życia będę na zmianę się głodzić i opychać jakbym przez rok nie widziała jedzenia. Chodzi mi o to, że 4 raz wracam na bloggera pod inną nazwą, bo mam nadzieję, że pisząc i ze wsparciem innych, uda mi się wreszcie osiągnąć ten cel, który za każdym razem jest tak blisko i za każdym się od niego oddalam. Chcę na prawdę już ważyć 52 kg, a potem powoli i skutecznie wychodzić z tego bagna i na nowo móc cieszyć się życiem. Wiem, że te myśli nigdy ze mnie nie wyjdą i do końca życia będę patrzyła na to, co jem, ale będę szczęśliwsza, gdy będę lżejsza i dobrze o tym wiem, bo już raz miałam szansę posmakować takiego szczęścia ważąc najmniej w swoim 3 letnim zmaganiu z wagą, a mianowicie 55 kg. Później przyszły myśli ' oh, jestem już chuda, mogę sobie pozwolić na to i tamto ' i w taki sposób w krótkim czasie przyszedł efekt jojo i ważyłam czasem nawet w porywach do 66 kg. A 3 lata temu zaczynałam z liczbą 75.
Teraz już wiem, że to błędne koło, a nie mogę całe życie na zmianę tyć i płakać i głodzić się i chudnąć, bo tak wiele spraw w swoim życiu zaniedbałam z tego powodu.
W tym tygodniu stuknęła mi znowu najniższa od dawna waga. 56,5 kg.
I oczywiście znowu w euforii w jeden dzień zjadłam tyle, co nie zjadłam przez cały tydzień i następnego dnia było już 58,8.
Teraz nie wiem ile ważę i boję się sprawdzić. Mam okres, wczoraj znowu miałam napad i pewnie jest bite 60 kg. 
Aż mnie nosi jak patrzę na tą liczbę.


Jaki jest mój plan?
Przez ten tydzień ograniczać jedzenie do minimum. Naprawdę minimum. Dzisiaj głodówka, tylko kawa, herbata, woda. Jutro tak samo, ewentualnie jakiś jogurt lub marchwiowy sok. I tak do piątku. W piątek rano się zważę i zobaczymy na czym stoję. Będę już po okresie, więc wszystko będzie czysto i przejrzyście.
W tydzień nie jedzenia nie schudnę 7 kg, wiem. Ale jak dobrze pójdzie będę bliżej niż myślę, a wy będziecie czuwać, żebym znowu tego nie zepsuła.
Zaczynam walkę ostateczną i potrzebne mi wasze wsparcie.
Jesteście gotowe?